31 sierpnia 2019 r. wziąłem udział w interesującym wydarzeniu zorganizowanym przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Zamiast parafrazować ogłoszenie, zacytuję oficjalne materiały, żeby szybko przybliżyć charakter wydarzenia:

Debata edukacyjna „Szkoła na szóstkę!” połączona z prezentacją najnowszej książki Andreasa Schleichera, eksperta OECD
Miejsce: ZNP, Warszawa, ul. Smulikowskiego 6/8 (sala kolumnowa)
Termin: sobota, 31 sierpnia br.

Tutaj od razu dodam, że wszyscy uczestnicy wydarzenia otrzymali egzemplarz książki Schleichera „Edukacja światowej klasy. Jak kształtować systemy szkolne na miarę XXI wieku”, co jest bardzo miłym gestem ZNP oraz Evidence Institute, partnera wydarzenia.

W menu

Tutaj przytaczam oficjalny program:

Wyniki badań nie były zaskakujące, a w wielkim skrócie: w polskiej edukacji różne badane wskaźniki są na średnim poziomie i choć kilka wyników mamy powyżej średniej (i co warto dalej rozwijać), to całościowo efekty i tak są za niskie jak na kraj, który przeszedł ze strefy biedy do względnego dobrobytu. A do tego przewiduje się, że w efekcie reform wkrótce polskie wyniki spadną. Przy okazji, niektóre wyniki zdają się przeczyć intuicjom czy zdrowemu rozsądkowi – a jednak pokazują, że w organizowaniu oświaty za dużo jest kierowania się mitami. Na przykład, im więcej nauki w szkole, a zwłaszcza im więcej jej w domu, tym jej produktywność… spada. To może być oczywiste dla osób edukacji w Finlandii, ale dla pozostałych – niekoniecznie.

Szkołana6 na Twitterze

Podczas konferencji uruchomiłem Twittera, bo lubię robić relacje z takich wydarzeń – nie oszukuję się co do ich poczytności, ale decyduję się na pozostawienie takich śladów. Wpisy publikowałem z tagami #szkołana6 oraz #debataZNP. Jest tam trochę powyrywanych z kontekstu, ale inspirujących wypowiedzi.

Jednymi z najbardziej błyskotliwych myśli były te wygłoszone przez Jakuba Wygnańskiego Pracowni Badań i Innowacji Społecznych „Stocznia” – który choć przedstawił się jako osoba niezwiązana bezpośrednio z oświatą, rzucił ciekawe światło na kilka spraw. Na przykład, błyskotliwą uwagą było podkreślenie, że mówienie o wartościach w edukacji zawsze będzie zapalnikiem dla jakiejś ze stron – ale alternatywą jest dyskusja wokół pojęcia… cnót. Takie pojęcia, jak roztropność, pracowitość, prawdomówność czy zdolność do oceny rządzących są konkretne i mniej konfrontacyjne.

Na koniec podzielę się kilkoma własnymi przemyśleniami. Miałem ochotę podzielić się nimi na forum, ale byłoby to: a) wsadzenie kija w mrowisko, b) nie było czasu na to, żeby udźwignąć ewentualną dyskusję, dojść do konsensusu i nie popsuć atmosfery na zakończenie wydarzenia.

Refleksja #1

W wypowiedziach różnych osób, szczególnie z sali pojawiał się pewien refren: “oświata kuleje” albo “czegoś się nie da zrobić”, ponieważ „podstawa programowa”. Podstawa stała się podręcznym kozłem ofiarnym i generalnie przypisywano jej wszystko, co złe: jest przeładowana, ogranicza, a do tego jest archaiczna. Ja trochę inaczej widzę ten dokument, gdyż po zreformowaniu w wielu miejscach jest otwierający, podsuwa kierunki oraz konkretne rozwiązania.

Nawet przejrzałem na szybko na telefonie jedną z podstaw programowych dla przedmiotu, który był omawiany – i wyglądała całkiem zgrabnie. Tematy z różnych działów zazębiały się i na pewno można je omówić na jednej lekcji. A do tego w dokumencie wprost zapisano zachętę do pracy metodami aktywizującymi, metodą projektu i eksperymentu, a nawet wylistowano, jakie eksperymenty można przeprowadzić. Całkiem rozsądnie zalecono korzystanie z chemii kuchennej, co ma przybliżyć uczniom tę dziedzinę jako dziedzinę bliską życiu codziennemu, a do tego to kierunek relatywnie niskobudżetowy.

Czyli nie taki diabeł straszny. I choć polski, historia, WoS i WDŻ są zideologizowane, to reszta przedmiotów jest napisana przyzwoicie – w bardziej nowoczesny sposób niż tylko „uczeń wie” i „uczeń potrafi”. Natomiast nasuwa mi się wniosek, że część nauczycieli podstawy programowej nie zna, nie zapoznała się z preambułą tejże, a swoje przekonania opiera na programach sprzedanych szkole przez wydawnictwa wraz z podręcznikami. Kwestia do zweryfikowania – albo indywidualnego rachunku sumienia.

Dodajmy jeszcze jeden aspekt. Palącymi problemami, z którymi borykają się szkoły są m.in. liczba nastoletnich samobójstw, depresji, problemów, z którymi młodzież zgłasza się do psychologów i pedagogów szkolnych, orzeczeń poradni psychologiczno-pedagogicznych. Tego nie załatwi żadna podstawa programowa. A temat narzędzi i podejść wychowawczych w ogóle się nie pojawił w kontekście tematu „szkoły na szóstkę”.

Refleksja #2

Podczas dyskusji pojawiały się uwagi, że oprócz uporczywego realizowania podstawy programowej potrzeba jeszcze innych kompetencji: przedsiębiorczości! Zrozumienia nowych mediów i zagrożeń wynikających z dezinformacji! Potrzeba pracy w grupie! Rozwijania postaw, wartości, zrozumienia, czym jest nowoczesny patriotyzm!

Zaraz, zaraz, przecież to wszystko jest… w podstawie programowej! Dlaczego? Bo podstawa była pisana zgodnie z wykładnią kompetencji kluczowych Komisji Europejskiej, a to oznacza, że wszystkich osiem kompetencji musi być realizowanych na każdym z przedmiotów: od polskiego, poprzez matematykę, a na W-F-ie i WDŻ kończąc. A nawet gdyby tak nie było, to na terenie Unii Europejskiej kształcenie w kierunku kompetencji kluczowych jest obowiązkowe na wszystkich etapach edukacji (w ramach polityki Lifelong Learning).

A zatem nie rozumiem, dlaczego wspominanie o potrzebie rozwoju pracy zespołowej czy kompetencji cyfrowych było wspominane jako coś zewnętrznego dla programu oświaty, coś niespotykanego, co warto by zaimplementować. Niestety, ale akurat te wątpliwości i zwalanie wszystkiego na system, partię rządzącą, reformę czy podstawę programową – to strzał kulą w płot. Bo jeżeli te osoby realizują podstawę programową, to znaczy, że wdrażają wszystkie te kompetencje, których deklaratywnie brakuje im w szkole.

Refleksja #3

Przez całe spotkanie przewijało się pytanie: co możemy zrobić, żeby oświacie było lepiej? Niestety, większość odpowiedzi sprowadzała się do przypomnienia, że zbliżają się wybory. W mojej ocenie to w niewielkim stopniu poszukiwanie rozwiązań, a w większym wskazywanie winnych źle przeprowadzonej reformy, braku dialogu z protestującymi nauczycielami itd. Choć przyszłość edukacji zależy od tego, jak będzie formowany system nadający jej kształt, w mojej ocenie zrzucanie odpowiedzialności czy winy wyłącznie na procesy rządowe nadal nie jest odpowiedzią na podstawowe pytanie. Co my możemy zrobić?

Rozumiem rozgoryczenie nauczycieli i dyrektorów. Dobrze, że takie emocje mają szansę na zwentylowanie. W ostatecznym rozrachunku wolałbym jednak zobaczyć, że nauczyciele też czują się odpowiedzialni za kształt edukacji. Za odpowiedzialnością idzie wszak poczucie sprawczości. Wyciągnięty palec w kierunku „winowajców” to krótkoterminowa strategia, bo bardzo łatwo się do niej przyzwyczaić. A ostatecznie: produkujemy efekty albo wymówki. A wina partii politycznej czy podstawy programowej należy do tej drugiej grupy.

Moja wątpliwość w tej sprawie nie wynika z tego, że moim życzeniem jest spotkać nauczycieli, którzy we wspólnym gronie produkują własne rozwiązania, a nie wnioski do organów państwowych i samorządowych. W mojej ocenie rozwiązania są, a szkoły i ich dyrektorzy mają różne sposoby na wypracowanie sobie autonomii przynajmniej w niektórych obszarach i zagospodarowanie jej po swojemu.

Jednym z takich narzędzi jest kompleksowe wspomaganie szkoły. Promowany w Polsce sposób realizowania go to w dużym skrócie strategiczne podejście do rozwoju kompetencji uczniów i rady pedagogicznej. Planowanie to poparte jest diagnozą i pozwala nie tylko na racjonalne wydatkowanie pieniędzy publicznych, ale przede wszystkim na wspólny, zintegrowany i mierzalny rozwój zawodowy nauczycieli. Powstawanie planów wspomagania – form i rytmu doskonalenia – jest tworzone przez dyrektora w sposób niezależny od „woli politycznej” płynącej z góry.

Skoro zatem, pomimo zapisów w podstawie programowej i dokumentach Komisji Europejskiej, gdzieś nie udało się wykształcić u uczniów umiejętności współpracy w grupie czy dbania o bezpieczeństwo w przestrzeni cyfrowej – najszybszym rozwiązaniem, bez czekania na zmiany systemowe, jest wspomaganie w obszarze odpowiedniej grupy kompetencji. Dzięki współpracy wszystkich nauczycieli – i nie tylko odbierania nauk podczas szkoleń, ale także w ramach zespołów, sieci współpracy i innych form rozwojowych – taką sytuację można rozwiązać oraz zweryfikować skuteczność działań w ciągu roku czy dłuższego okresu.

Kto stworzy szkołę przyszłości?

Podczas konferencji zabrakło mi takiej proaktywnej postawy uczestniczek i uczestników, poszukiwania rozwiązań oraz świadomego wykorzystania zasobów, które już funkcjonują w systemie oświaty. Zabrakło mi szczególnie dlatego, że nauczyciele żądając podwyższenia poniżająco niskich wynagrodzeń, w końcu staną w obliczu oczekiwań ze strony społeczeństwa, reprezentowanego głównie przez rodziców. Dostaliście (oby!) podwyżkę? To wskażcie, jaką wartość proponujecie w zamian. A wtedy będzie za późno na wskazywanie palcem na jakichś „innych”.

Wracam zatem do pytania postawionego w tytule wpisu. Kto jest odpowiedzialny za szkołę przyszłości? Stworzą ją oddolnie nauczyciele, dźwigając problem na własnych barkach? Ministerstwo przyjmie postawę liderską i zaprogramuje nową reformę? Rozwinie się szeroko zakrojona współpraca wszystkich interesariuszy? Odpowiedzi jeszcze nie ma. Jeśli nikt nie zgłosi się jako „odpowiedzialny”, to ktoś w zamian będzie musiał być „winny”, co zamknie koło oskarżeń i uraz. A „odpowiedzialni” będą ci, którzy poczują się odpowiedzialnymi. I sprawczymi. A dzięki temu staną się skuteczni.

PS. Na koniec niedawny komiks Janka Kozy, doza humoru na rozładowanie emocji.